Letarg polskiej dyplomacji w Niemczech
Kilka dni temu polskie media obiegła wiadomość, że niemiecki Federalny Trybunał Sprawiedliwości oddalił pozew mecenasa Lecha Obary walczącego o należyte przeprosiny od niemieckiej telewizji ZDF za użycie w 2013 r. szkalującego sformułowania „polskie obozy zagłady Majdanek i Auschwitz”. Sąd w Karlsruhe uzasadnił oddalenie pozwu obowiązującą w Niemczech wolnością słowa.
Niemieccy sędziowie orzekli, zgodnie z Artykułem 5, Punkt 1 niemieckiej konstytucji (wolność wyrażania opinii), że nikt nie ma prawa zmusić telewizji ZDF do użycia takiego sformułowania przeprosin za „polskie obozy”, jakiego zażądały sądy wcześniejszych instancji. Niemiecki trybunał podkreślił jednocześnie, że posługiwanie się pojęciem „polskie obozy” nie jest opinią a sfałszowanym faktem (niem. unrichtige Tatsachenbehauptung), niechronionym przez powyższy punkt konstytucji, a jego używanie jest niedopuszczalne. Przedmiotem sporu było jednak nie samo sformułowania „polskie obozy”, a uzyskanie określonej formy przeprosin. Doszło zatem do kolizji pomiędzy wykonywalnością orzeczeń sądowych zapadłych w innych państwach Unii Europejskiej, a wolnością słowa gwarantowaną przez niemiecką ustawę zasadniczą. Sąd w Karlsruhe orzekł zgodnie z niemiecką konstytucją.
Wygląda na to, że w przebiegu całego procesu polscy dyplomaci nie zrobili niestety nic, aby wesprzeć mecenasa Obarę w walce o dobre imię Polski. Gdyby polskie MSZ przeprowadziło we współpracy z Obarą solidną analizę prawną, musiałoby stwierdzić, że lepiej jest prowadzić spór z ZDF na bazie niemieckiego prawa, a pan Obara nie otwierałby „niemieckiego zamka” przy pomocy niepasującego polskiego klucza. Płonne są nadzieje, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, do którego mógłby odwołać się mecenas Obara w sporze z ZDF, przyzna Polsce racje. Jak uczy doświadczenie, europejskie sądy powołując się na Arytkuł 10 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, stają w obronie wolności słowa, a nie sprawiedliwości dziejowej.
Skorzystanie z niemieckiej ścieżki prawnej, np. § 11 prawa prasowego Nadrenii-Palatynatu, landu w którym mieści się siedziba ZDF, oraz umowy państwowej w sprawie radiofonii (niem. Rundfunkstaatsvertrag) umożliwiłoby natomiast poszkodowanej stronie polskiej publikację własnej wersji sprostowania (niem. Gegendarstellung). Dodatkowo ZDF musiałoby opublikować je w tym samym miejscu, w którym była mowa o „polskich obozach”. Z kolei § 130 Punkt 3 Kodeksu Karnego (Podżeganie do nienawiści) nakłada karę do 5 lat więzienia za zakłamywanie czy bagatelizowanie działań nazistowskich Niemiec. Czym jak nie zakłamywaniem czy bagatelizowaniem zbrodni Trzeciej Rzeszy jest posługiwanie się pojęciem „polskie obozy”? Zagadkowe jest dlaczego ambasada w Berlinie nie doradziła w 2013 r. mecenasowi Obarze tejże właśnie ścieżki.
Brak proaktywności polskiej dyplomacji nie dotyczy jednak tylko sprawy „polskich obozów”, ale rownież coraz powszechniejszych w Niemczech zafałszowań historii w masowej kulturze na temat roli Polski w ratowaniu czy zagładzie Żydów. Sprawnie działający niemieccy cenzorzy dbaja o to, żeby Niemcy czerpali wiedzę o Zagładzie z takich filmów jak „Nasze matki, nasi ojcowie”, a nie np. z „Azylu”, filmu o małżeństwie Żabińskich, ukrywającym Żydów w trakcie wojny w warszawskim zoo. Film ten był wyświetlany w kinach w USA i Kanadzie. Tymczasem niemiecka wersja ukazała się jedynie na DVD. Czy nie można było zadbać o to, by „Azyl” został udostępniony niemieckiej publiczności przynamniej w polskich konsulatach w Niemczech?
Smuci też brak reakcji polskiego MSZ na paszkwil „Polska dyktatura mitu” Sławomira Sierakowskiego w Project Syndicate z sierpnia 2018 r.. Sierakowski stwierdził w nim między innymi, że „pomoc dla polskich Żydów przez państwo podziemne to wymyślona historia”, a „Polacy zabili większość Żydów, którym udało się uciec z gett w okupowanej Polsce”. Ten młody lewicowy działacz jest stypendystą niemieckiej Akademii Roberta Boscha kontrolowanej przez Fundację Roberta Boscha. Szefem tejże jest Joachim Rogall, profesor historii specjalizujący się w Europe Wschodniej. Premier Morawiecki powiedział, że państwo polskie będzie ścigać oszczerców, ale MSZ nie interesuje chyba jego wypowiedź, bo nie żąda wyjaśnień od profesora Rogalla. A tak robi amabasada Izraela, np. kiedy na niemieckich uczelniach pojawiają się naukowcy krytykujący działania izraelskie na terenach okupowanej Palestyny.
Polish Media Issues (PMI), międzynarodowa grupa Polaków walcząca ze szkalowaniem Polski w mediach, informowała niedawno polskie MSZ nie tylko o artykule Sierakowskiego, lecz także o innych przypadkach oszczerstw np. o przypisywaniu Polsce zbrodni Holocaustu przez należący do wydawnictwa Axel Springer amerykański magazyn biznesowy Business Insider, czy też o fałszowaniu słów Josefa Schustera, szefa Centralnej Rady Żydów w Niemczech, przez angielski serwis telewizji Deutsche Welle. Widzowie Deutsche Welle na całym świecie mogli dowiedzieć się, że – według słów Schustera – „wielu Polaków uczestniczyło w Holokauście”. Ambasada nie pokwapiła się nawet, aby wydać w tej sprawie oświadczenie czy zaprotestować w agencji dpa, której wywiadu udzielił Schuster lub w samej Deutsche Welle, która sfałszowała jego słowa (według dpa w oryginalnym wywiadzie Schuster stwierdził „nie tak mało Polaków”).
W lutym tego roku Marszałek Senatu Stanisław Karczewski zaapelował do Polonii na całym świecie o wsparcie polskich władz w walce ze szkalowaniem Polski: „Proszę o dokumentowanie i reagowanie na przejawy antypolonizmu, krzywdzące nas sformułowania i opinie. Proszę o powiadamianie naszych ambasad, konsulatów i konsulów honorowych o pomówieniach naruszających dobre imię Polski”. Kiedy jednak Polonia prosi dyplomację o wsparcie w walce z defamacją, pomocy nie otrzymuje. Tak jest w przypadku placówki w Berlinie i tak było np. kiedy PMI złożyła w 2017 r. skargę do belgijskiej rady etyki mediów na „polski obóz koncentracyjny Auschwitz” w gazecie Nieuwsblad, a amabasada RP w Brukseli nie udzieliła PMI najmniejszego wsparcia.
Witryny internetowe MSZ w Warszawie i Waszyngtonie mają doskonałe wskazówki dotyczące problemów związanych z “polskimi obozami”. Sugerują one informowanie MSZ lub ambasady o “fałszywych kodach pamięci” w mediach. Dlaczego zatem interwencje PMI są ignorowane przez MSZ? Nawiasem mówiąc, nie ma takich wskazówek na stronach ambasady w Londynie, Tel Awiwie i Berlinie.
Rząd kierowany przez partię, która do wyborów szła z hasłami walki o polską rację stanu i odkłamywanie historii, powinien się wstydzić swej obojętnej postawy wobec oszczerstw Sierakowskiego, Business Insider czy Deutsche Welle. Amerykański Pentagon wydaje rocznie około 5 miliardów dolarów na informacyjne flankowanie działań rządu USA. Polski rząd topi zaś miliony złotych w Polską Fundację Narodową, jednoczesnie ignorujac grupy woluntariuszy zgromadzonych w Polish Media Issues czy w otoczeniu mecenasa Lecha Obary. MSZ jest prawnie zobligowany do bronienia dobrego imienia kraju. Jednakże niewystarczające działania centrali w Warszawie i niektórych polskich placówek zagranicznych, np. w Berlinie, pokazują, że nie umieją one albo nie chcą walczyć o dobre imię Polski. Niestety pisowscy urzędnicy MSZ, którzy usiłowali tę sytuację zmienić, w MSZ już nie pracują. Z kolei patriotyczna Polonia, która desperacko walczy z antypolskimi fake newsami, nie została zaproszona nawet na sponsorowany przez państwo polskie V Światowy Zjazd Polonii i Polaków z Zagranicy, a punkt obrona dobrego imienia kraju został wykreślony z obrad Zjazdu.
Marek Błażejak
Polish Media Issues
Niemcy